U nas marzec zaczął się już w lutym. Od tygodnia aktywnie spędzamy czas na świeżym powietrzu, niekoniecznie trenując. Cezar po prostu nie współpracuje bo dostał "wścieczki" (męski odpowiednik cieczki) i zachwyca go cały świat. Poza mną i najbliższym moim otoczeniem !
Zaczęły się porządki na działce. Przycinanie drzewek, drobne naprawy, odbłacanie ścieżki itp itd etc. Czyli Czarek codziennie ma okazję poszaleć na 5 arach ziemi. Bez sztuczkowania i komend. Totalna swoboda.
Często też chodzimy na bagna, na widokówkę. Ehh... BAGNA! Wyobrażacie sobie co się tam aktualnie dzieje.
Pokrótce. Cezar puszczony :
Dwie minuty później :
Wspaniały efekt prawda?
Nie przejmuję się jego wyglądem, bo na szczęście malamucia sierść ma w pakiecie samooczyszczanie, i po ok 2h na balkonie piesiu jest czyściutki i ... nie. Może nie pachnący :)
Ale kto by go tam wąchał!
Na jakiś czas niestety mamy wypady w bagna z głowy, chyba że znajdę wodoodporny opatrunek. Cezar rozwalił sobie "Bóg wie jeden o co" łapę. Ma otwartą około 2cm szeroką i 1cm głęboką rankę na przedniej łapce i zachowuje się conajmniej jakby umierał. Założyłam mu opatrunek i przemyłam to Rivanolem i nawet nie protestował. Podał łapę, odwrócił łeb i "rób co musisz!". Kochany piesek !
Nadal nie kupiłam wkręta w ziemię, ale będę jutro musiała skoczyć do zoologa po niego. Bo trzeba mimo opatrunku jakoś okiełznać tą jego "retrieverowatość".
I na koniec : Słodkie zdjątko Cezara i Belli.
Nie. On jej nie zje. On ją kocha.