czwartek, 26 maja 2016

Wehikuł Czasu

Istnieje ostatnio na blogach trend na pisanie o wadach i problemach naszych psów.
Notki typu "Nieidealny pies" pojawiają się jak grzyby po deszczu.
Skłoniło mnie to do zastanowienia się nad tym jak to z nami jest. Jak to jest z Cezarem.
Cezar jest idealnym psem. Nie mam z nim aktualnie kompletnie żadnych problemów (poza tuszą, ale to wyłącznie moja wina)
Ale nie zawsze taki był. Więc postanowiłam w dzisiejszej notce cofnąć się o kilka lat wstecz, gdy ten pies nadawał się na ścisłą czołówkę listy "Nieidealne psy"
Najgorszym problemem, z którym borykaliśmy się przez dobre 3 lata była agresja do kolegów. Socjal jako taki miał bardzo dobry, ale to co się działo później zniechęciło Cezara do psów.
Jako wyrośnięty szczeniak niesamowicie ciągnął do innych zwierząt. Ja w swojej głupocie prowadzałam go na kolczatce. Proste skojarzenie pies-ból. Pojawiła się agresja smyczowa. Pies puszczony luzem potrafił się dobrze bawić z innym czworonogiem. Do czasu pierwszego pogryzienia.
W najgorszym okresie czasu prowadzałam na smyczy "postrach ulic" i sama się bałam że któregoś dnia karabińczyk nie wytrzyma i będzie po Yorku.
Przepracowaliśmy to. Walka była długa, udało mi się doprowadzić "dominacją i karą" do tego że pies tylko się jeżył, a w późniejszym okresie robił "king konga" na widok psa (podskakiwanie w miejscu i powarkiwanie ale bez ciągnięcia). Po kastracji zaczęłam także pracę sposobami pozytywnymi na ciastka i pochwały, udało się całkowicie wyeliminować rzucanie się. Cezar nadal często skupia uwagę i delikatnie się jeży na widok innego czworonoga, ale po słownej korekcie jest w stanie przejść bez problemu obok takiego, a nawet się obwąchać. Udało nam się nawet zabrać psa sąsiadki na spacer i obyło się bez nawet najmniejszego warknięcia (połowę trasy Cezar biegał luzem).

Drugim nie mniej uciążliwym problemem było przywołanie. Przez ten okres swojego życia (do 3 lat) gdy Cezar był niemal codziennie puszczany luzem w "naszym miejscu" odwoływał się jak chciał i kiedy chciał. Uznałam że tak musi być, cieszyłam się że w ogóle mogę psa tej rasy puścić. Dziś jednak wiem że byłam głupia i żyłam na krawędzi. Puszczałam go tylko i wyłącznie w miejscu które znał od szczeniaka, które obwąchał milion razy i gdzie nie ma dróg, psów czy zwierzyny. Miejsce idealne bez rozproszeń, a mimo to pies większość czasu miał mnie gdzieś i przychodził chyba tylko dlatego że był już znudzony i chciał iść do domu.
Teraz wiemy co to przywołanie. W dobry dzień wystarczy cmoknięcie a pies odrywa się od trawki i leci na łeb na szyję do Pani/Ciastka. Owszem, muszę nosić karmę (nasze smaki) wszędzie ze sobą i dawać za każdym razem jak przyjdzie by tego nie zmarnować, ale z dnia na dzień jestem go coraz pewniejsza. Odwołuje się od zwierzyny - w większości i po chwili od startu. Odwołuje się od innych psów. Ma w głębokim poważaniu biegaczy/ludzi na kijkach/rowerzystów. Chodzimy na przeróżne trasy, nieraz bardzo uczęszczane (jak nasza ulubiona dookoła jeziora) i puszczam go gdy tylko wchodzimy na polną. Nie jestem jeszcze i chyba nigdy nie będę na takim etapie by puścić go w miejskim parku gdzie bodźców jest mnóstwo. Ale jestem dumna z tego co mam.

Z gryzienia smyczy i rąk większość psów wyrasta po ząbkowaniu. Nie mój. Cezar dziabał po rękach przez 3 i pół roku. W momencie gdy się podekscytował skakał do rękawów, darł kurtki, szarpał smycze i kaleczył dłonie które go karmią. Tutaj walka była prosta i konsekwentna, gdy tylko pies się zbyt mocno nakręcił i skakał, dostawał ostrą reprymendę i był kładziony na glebę póki się nie uspokoi. Przeszło. Do tej pory na odpowiedni ton głosu pies sam się kładzie na brzuch i czeka na zwolnienie bo wie, że przegiął.

Ostatnim naszym problemem było ciągnięcie na smyczy. Ten pies potrafił chodzić na luźnej smyczy, miał to wpajane od maleńkości, jako 3 miesięczny szczeniaczek nie ważył się szarpnąć. Jednak jako prawdziwy jajeczny facet miał obsesję na punkcie TEGOWŁAŚNIEKRZACZKA i jak chciał to powiewałam za nim jak chorągiewka. A chciał często. Średnio co 3 metry. Ten problem został całkowicie wyeliminowany poprzez kastrację. To było pójście na łatwiznę, gdyby nie fakt że zabieg był konieczny pewnie do dziś męczyła bym się na spacerach.

Piszę ten lament nie dlatego by się pochwalić jakim to super trenerem jestem że sobie poradziłam. Wiem że nie jestem doskonała i wciąż denerwuję się gdy mój pies czegoś nie umie. Bo wiem, że to ja jestem temu winna. Nie ważna rasa, ten pies potrafiłby latać za frisbee, gonić po torze i szykować się do egzaminu Obi gdybym tylko ja potrafiła go nauczyć. Gdyby Cezar był owczarkiem czy pudlem nasze problemy były by prawdopodobnie takie same, bo to Ja jestem odpowiedzialna za jego wychowanie. Moje błędy były by takie same gdybym na ten czas wybrała sobie labradora czy dobermana. Nie mogę już patrzeć jak ludzie psioczą na blogach i stronkach że "no fajnie że twój pies tak umie, mój by nie potrafił". To g%^?% prawda. Musisz go tylko nauczyć.
Cezar przez wiele lat nie był idealnym psem. Ale teraz jest. Dałam sobie radę. Wystarczy tylko się nie poddawać. Bo jakże łatwo jest machnąć ręką i powiedzieć "mój pies już tak ma, lepiej poćwiczmy chodzenie na jednej nodze bo przywołanie jest zbyt trudne".

czwartek, 12 maja 2016

Woda.....

Dla Cezara wszystko to woda.
Kałuża to woda.
Rów odwadniający to woda.
Bagno to woda.
Rzeka typu "smródka" to woda.
Podejrzewam że ściek to też woda.
A Czarek uwielbia wodę.
Jak do tego doszło? A no na przykład : Piękna pogoda. Spacerek. Pies ideał. Nagle pojawia się rzeczka której zapach pozostawia wiele do życzenia. I co robi Cezar?
No własnie. Pani krzyczy, że smród, że fuj! Co robi Cezar?
No oczywiście. Jak go nie kochać? Przecież to wszystko dla mnie. Śmierdziało, więc się wytarzał w pachnącej padlince żeby już nie śmierdziało :)
A do tego jak doszło? A no pole, wielkie puste pole. I nagle hyc, psa niema. Gdzie pies?
Bez psa, zdążyłam go wyjąć.
Od dziś obiecuję sobie, że spacery bez smyczy będą odbywać się tylko i wyłącznie w okolicy jeziora, gdzie jest możliwość wymoczenia psa poprzez przeciągnięcie go wzdłuż pomostu (sam nie pływa).
Wam też zdarza się prowadzać świnię na smyczy?

P'S Zaczynam rozumieć heartchakrę i jej kombinezony kosmonauty. Zdjęcia i gif są tylko z ostatnich dni. To będzie interesujące lato...

czwartek, 5 maja 2016

Kwiecień


No i nadszedł czas na podsumowanie kolejnego miesiąca.
Kwiecień był dla nas jednym z aktywniejszych miesięcy, mimo tego że na liczniku nie ma takiej ilości kilometrów jak to bywało w szczycie sezonu rowerowego. Spędziliśmy za to dużo więcej czasu razem.
Buduję więź. Jak wiecie, nauczyłam się ufać psu i puszczać go ze smyczy.
Zaliczyliśmy dzięki temu kilka naszych małych sukcesów :
- odwołanie się od jelenia (tak! Zatrzymał się! Podczas drugiej tego dnia gonitwy, ale się zatrzymał)
- odwołanie się od biegaczy, ludzi na kijkach (przejawiał zbytnie zainteresowanie)
- jego pierwsza od lat zabawa z psem bez smyczy (całkowicie przypadkowo, zaskoczyły nas dwa kundle podczas kąpieli)
- ignorowanie większości psów i wszystkich kotów będąc na smyczy (miał w zwyczaju się jeżyć lub ciągnąć ale dzięki odwracaniu uwagi ciastkiem udaje się przejść spokojnie obok 90% przypadków)

Realizowanie celów głównych już nie idzie tak kolorowo.
  • Galop - praktycznie zarzuciłam treningi rowerem, a na bieganie z nim w tempie jego galopu nie mam kondycji. Na rowerze byliśmy dwa razy, z czego raz bez smyczy galopował (czy raczej mnie gonił) a drugi raz przeświadczył mnie że sezon się skończył - pies ledwo szedł z jęzorem na wysokości nadgarstka.
  • Uciąg - w tym miesiącu nie osiągnęliśmy nic, miał na sobie SLED może z 4 razy.
  • Podstawy Posłuszeństwa - mam wrażenie że stoję w martwym punkcie. Bardzo dobrze idzie nam chodzenie w kontakcie, ale nadal nie potrafię ogarnąć komend z marszu. Wypracowaliśmy za to niemalże do perfekcji komendę Stój oraz Chodź (po kroczku) co bardzo przydaje się do zdjęć oraz przy wychodzeniu bez smyczy.
  • Skakanie - rozwijamy się, choć waga nadal zbyt wysoka. Na pola zabieram dysk i przez kilka minut rzucam, ale bez szaleństw.
  • Więcej spacerów z koleżankami i ich psami - nie. Nie mam psijaciół. Ale zdarza nam się spotykać inne psy na spacerach i atmosfera jest raczej ok. Cezar się otworzył bardzo, ładnie obwąchuje się z innymi przedstawicielami swojego gatunku, nie wszczyna bójek.
  • Zwiedzanie okolicy - może i nie szalejemy w kwestii całkiem nowych tras, ale staramy się poznać te które mamy bardzo dokładnie. Tym sposobem znalazłam kilka malowniczych miejsc idealnych na zdjęcia, fajną łąkę do ćwiczenia rzutów dyskiem oraz wszelkie rodzaje wody. A nasza ostatnia wyprawa "na wariata" bez uprzedniego sprawdzenia trasy skoczyła się 2 kilometrowym marszem na przełaj przez pola - niby nic strasznego, ok, ale w połowie drogi okazało się że przez to pole płynie rzeka a ja nie mam akurat pod ręką składanego mostku:) 
AgiDog to z niego nie będzie :) 
 



Przez cały maj będzie trwać nasza rywalizacja na Endomondo więc z pewnością zetrę buty (i stopy) do zera, z Cezara zostanie szkielet i kości a Psiara albo Jaro i tak wygrają (sorry Paula) ale warto. Podobno można wygrać kostkę cukru na setnym kilometrze. Ale... zaraz zaraz, czy to nie ja sponsoruję? :)
Trzymajcie kciuki za grubego malamuta vel Czarek, puszystego labka vel Łoś, leniwego husky vel Niunia oraz jedynego mężczyznę w teamie. Ale Ekipa!
Dawajcie swoje nicki na Endomondo to może do następnej edycji zaciągniecie się i wy. Spytajcie Psiary jaka to motywacja :) Nie zaproszę już teraz, bo ciężko było by nadrobić 70 km. Rywalizację mamy malutką, prywatną, tylko między nami bloggerami, bo łatwo dostać załamania nerwowego wchodząc na kolejną edycję "wyzwania spacerowego" i widząc w topce ludzi robiących 50km/dziennie samemu będąc na setnym miejscu. Uznajcie mnie za stronniczą, że do rywalizacji zapraszam tylko tych którzy są na tym samym poziomie co ja, a co. Wolno mi :)

Obserwatorzy nie działają? kliknij obrazek!