No i stało się. Wykrakałam :)
Mój idealny piesek kilka dni temu postanowił pokazać, na co go tak naprawdę stać. Chyba przypomniało mu się że jest malamutem, że zbliża się zima i czas na swawolę.
Zaczęło się od tego, że od kilku dni Cezar zachowywał się conajmniej dziwnie. W zeszłą środę na treningu kompletnie mnie ignorował, nie interesował go smaczek ani zachęta w postaci zabawy. Co chwilę coś rozpraszało jego uwagę.
Ja źle odczytałam sygnały i wzięłam to rozkojarzenie za pobliską cieczkę. A tymczasem to było po prostu nieposłuszeństwo.
A na piątkowym spacerze durna pańcia postanowiła zaufać pieseczkowi który do tej pory nie sprawiał zbyt wielkich problemów. I spuściłam go ze smyczy, jak zwykle, na pobliskim polu.
Na początku wszystko było normalnie, Cezar biegał, szarpał się ze mną szarpakiem co chwilę odbiegając by obwąchać jakiś krzaczek.
Problemy zaczęły się gdy postanowiłam wracać do domu. Wołam psa "Cezar, do mnie, idziemy", a on, bestia jedna, diable wcielone, wzrokiem dał mi jasny przekaz. Nie.
Nawoływanie przez pierwsze 45 minut. Naprzemiennie z zachęcaniem do aportu, rzutem piłką i posyłaniem w jego stronę niezliczonej ilości smakołyków. Po tym czasie zaczęłam dosłownie błagać o powrót (bardzo mi się spieszyło) lub się obrażać, wyzywać i udawać że idę do domu bez niego.
A Cezar, pan i władca świata, przez cały ten czas wąchał kwiatki w odległości maksymalnie 10 metrów odemnie... Za nic nie dając się jednak złapać...
W końcu, po 1,5h wrzasków i próźb nie wytrzymałam psychicznie, i się poryczałam :) Przed oczami stanęły mi wszystkie chwile gdy tak świetnie nam się współpracowało, a tymczasem patrzałam jak właśnie, po dwóch latach "Wyszło szydło z worka...".
Jaśnie pan gdy zobaczył że przegiął, przyszedł oczywiście by mnie pocieszyć....
.....
.......
.........
Oj, ale dostał w tyłek.. Aż mam wyrzuty sumienia. W końcu znam złotą zasadę, by psa nie bić.
Ale musicie zrozumieć, on zrozumiał aż za dobrze. Nie wytrzymałam tego psychicznie. Pomyślałam "O nie, jesteś mój gnoju i mnie się będziesz słuchał". I obrywał w tyłek za każdym razem gdy nie chciał wykonać komendy (siad, leżeć, stój).
Skończyło się na tym że znów współpracujemy ze sobą. I to jak nigdy dotąd.
Myślałam że wiem o malamutach, szczególnie o moim osobniku prawie wszystko. A jednak okazało się że w kwestii charakteru nie jestem tak obeznana. Nie zauważyłam, że przez ciągłe pochwały i nagrody pozwalam by pies powoli acz skutecznie wchodził mi na głowę. I w końcu mnie zdominował a ja by odzyskać kontrolę muszę teraz kłaść go na glebę wzrokiem przy każdej najmniejszej oznace buntu.
Jak dotąd jednak ta metoda działa. Awantura oczyściła atmosferę, Cezar wrócił na najniższe miejsce w hierarchii i wie, że jak się nie posłucha to znów oberwie.
Szkolenie metodami pozytywnymi i nagradzanie psa to bez wątpienia dobry sposób na naukę. Jednak przychodzi czasem taki moment gdy trzeba pokazać psu gdzie jego miejce. Szczególnie posiadając taką rasę.
Metoda Cesara ;)
OdpowiedzUsuńOch tak.. Ten wspaniały, zawsze posłuszny i idealny pieseł :) Mogłabyś napisać teraz coś o jego żywieniu ? Jaką karmę zjada itp.
OdpowiedzUsuń