Czaruś jest chory.
Na całe szczęście nie jest to jednak choroba która niosła by ze sobą jakieś efekty poza szpetotą cielska. Jeśli może pamiętacie co się stało przed świętami w roku 2013 to będziecie nieco lepiej w temacie (pisałam o tym).
Mianowicie po otarciu sierści z szyi Cezara i wizycie u weta (diagnoza - uszkodzona krtań) aż do marca cierpliwie czekałam aż sierść na szyi zacznie odrastać. Były małe efekty po wiosennej zmianie szaty, ale w okolicach kwietnia sierść znów zaczęła wypadać. Na początku maja przeszłam się do weterynarza a ten podał mi diagnozę (bez badań) że jest to alergia na materiał obroży, że Cezarek ma bardzo wrażliwą skórę i pod wpływem barwników zawartych w obrożach (?) łysinka się powiększa.
OK, Challenge accepted, weterynarz nasz pan. Poszliśmy do szewca, ogarneliśmy kawałek naturalnej niebarwionej skórki i zrobiliśmy z niego obrożę. Czekałam na efekty.
W okolicach lipca-sierpnia gdy znów nie było widać różnicy a wręcz stan Czarka jeszcze się pogorszył, poszłam z "mordą" do weterynarza. Niczym niezrażone babsko kazało mi czekać na kolejne linienie psa bo wtedy dopiero będą rezultaty (obecne cebulki są uszkodzone a po wylince odrosną). No i znów czas miał pomóc.
Pod koniec września z psa zaczęło się sypać, więc marsz to specjalisty, zaleciła kupno obroży łańcuszkowej lub noszenie szelek by jak najmniej narażać nowiutki meszek na uszkodzenia. Naprzemiennie używaliśmy i obroży, i szelek.
Listopad. Linienie już dawno za nami, a sierści na szyi jak nie było tak niema. Dodatkowo przeglądając zdjęcia zaczęło do mnie dochodzić że powoli acz skutecznie stan Czarkowej grzywy się pogarsza.
Poszłam do innego weterynarza, choć ten w klinice ponoć najlepszy. Dalsze gadanie o alergiach, bo skóra wygląda zdrowo itp itd etc. W końcu doprosiłam się o jakąś maść przeciwgrzybiczną oraz przeciwzapalną i smaru-smaru.
Mamy koniec stycznia, jak do tej pory żadnych efektów nie widać a ja powoli tracę już siły. Aktualnie wygląda to tak :
Nasz domowy budżet po świętach i sylwestrze zaczyna odbijać się od dna, więc planuję jechać do Szczecina do kliniki z prawdziwego zdarzenia by w końcu ktoś wykonał Cezarowi jakieś badania tej skóry i dał mi 100% diagnozę. Bo co prawda przypadłość nie boli, ale w oczy kole...
czwartek, 29 stycznia 2015
sobota, 24 stycznia 2015
In Memory of AZA
Imię : Aza
Rasa: Owczarek Niemiecki
Wiek : 14 lat (02.2001 - 01.2015)
Wzrost : 60cm
Waga : jakieś 25kg
Umaszczenie : bi-color
Był to najwspanialszy Owczarek Niemieci jakiego było dane mi poznać. Suczka całe życie spędziła w tragicznych warunkach. Przydomowy kojec, podwórze wielkości dwóch blaszanych garaży, kilka metrów trawy reszta beton. I nigdy żadnego spaceru.
Gdy pojawiła się u mojej babci, miałam 8 lat. Przyglądałam się jej wzrostowi i wychowaniu w milczeniu, jedynie się z nią bawiąc. Naturalnym wydawał mi się fakt, że suczka nie wychodzi na spacery (bo po co? Ma podwórko), za kopanie dołów obrywa trzepaczką po tyłku i jest wypuszczana na wybieg na nie dłużej niż godzinkę pod kontrolą. Tak był skonstruowany mój świat. Tak mówiła babcia, a co mówi babcia rzecz święta.
Oczy zaczęły mi się otwierać dopiero gry skończyłam 17 lat (Aza miała wtedy już 8) i zaczęłam czytać książki o psach oraz udzielać się w sieci.... Nic jednak nie można było zrobić..
W końcu babcia zachorowała i zgodziła się oddać mi psa. Suczka spędziła 2 lata (11-13l) na mojej działce, z regularnymi spacerami i pełną michą.
Ponad pół roku temu oddałam ją na stałe siostrze, by znów mieszkała w swoim kojcu. I czekaliśmy...
Większość mojej rodziny bała się Azy od zawsze, nie chciała mieć nic wspólnego z wielkim czarnym psem głośno szczekającym z kojca. Ja jednak wiedziałam że to zawsze był psi anioł. Mimo tylu lat spędzonych w odosobnieniu nigdy nie wykazała choćby cienia agresji, a głośne szczekanie było tylko prośbą o zwrócenie uwagi. Dopóki miała siłę, biegała uparcie za piłeczką i domagała się uwagi. W wieku 12 lat po raz ostatni goniła swój ogon.
Zawszę będę o niej pamiętać. O jej wierności, miłości, i posłuszeństwie, którego nikt jej nie uczył. Ona po prostu miała TO w sobie. Nie potrzebowała tresury. Wiedziała co robić, i robiła to by tylko przypodobać się człowiekowi. Mimo tego jak ją traktowaliśmy ;( ;(
W sobotę, jakoś na początku stycznia, siostra zadzwoniła do mnie. Powiedziała "Aza nie żyje". I tylko tyle. Aż tyle. Ona nie zdechła. Ona umarła...
KONIEC
Subskrybuj:
Posty (Atom)