wtorek, 17 lutego 2015

Poznajcie Mario! - Szyszek :)


Jakiś miesiąc temu w naszym domu zawitał nowy domownik, wszystko przez pomysł mojego chłopaka.
Ubzdurał on sobie dokładnie, że chce mieć szynszyla, bo tak, bo chce, bo mnie stać. Oraz bo brzydzi się szczura.
I takim oto trafem dla 2 letniej Belli została zakupiona nowa klatka, a w tej dużej szynszylówce zamieszkał Mario :)
Ja przy kupnie szynszyla uparłam się na Czarnego Aksamitka, ale gdy po niego pojechaliśmy, okazało się że został "chwilę temu" sprzedany i zostały same standardy. Zgodziłam się na takiego, choć wcale mi się nie podobają tylko pod warunkiem że ja wybiorę imię.
Długo myślałam, i w końcu obserwując energiczność tego stworzenia, w głowie zaświtała mi muzyczka z Mario Bros, i tak jakoś zostało.
Cezar nową zabawkę ze Stargardu uwielbia, bo można się z nim bawić lepiej niż ze szczurem. Szynszyli są z natury ruchliwe i skoczne, więc możecie sobie tylko wyobrazić jak wygląda ich zabawa.
Najgorszy problem mam jednak z oswojeniem końcowym tego gryzonia, bo nie jest to stworzenie tak inteligentne jak szczur i widać znaczącą różnicę gdy ma się i to, i to na terenie tego samego pokoju i wybiegu. 
Mario niechętnie się przytula, nie lubi przebywać w bezpośrednim pobliżu człowieka, nie ogarnia co znaczy przywołanie. Skacze sobie w swoim szynszylowym świecie i reaguje tylko na "cykanie" i rodzynka w ręce. Nie lubi wracać do klatki :) 



Rodzinka nam się powiększa, ale, ku mojemu rozczarowaniu, nie o psa... A taka piękna bida w schronisku siedzi, ostrzyłam sobie na niego ząbki, ale do bloku nie wolno.... :( :(  http://olx.pl/oferta/przepiekny-ares-szuka-domku-CID103-ID6kuuD.html#2854dc4dc3  

wtorek, 10 lutego 2015

Nie poddam się!


Nadal działamy, Żyjemy, wszystko z nami w jak najlepszym porządku. 
Wczoraj odbył się nasz pierwszy w tym roku trening z oponą, bo na sanki jakoś się nie skusiliśmy (mimo tego że przez kilka dni leżało sporo śniegu). Wczoraj wszystko zaczęło się topić i mieliśmy zaledwie zlodowaciałą ścieżkę na motocross, ale starczyło. Czarek ładnie pracował, choć zdarzały się momenty gdy go poniosło i chciał biec, a na takim terenie trudno mi było za nim nadążyć.

Trzymamy formę. Znaczy się Cezar trzyma. Waga nie rusza się ani o kilogram, nadal ma piękne mięśnie, choć trochę spadły na rzecz zimowego tłuszczyku. Ale oceńcie sami, jest chyba OK :)


Dziś po dojściu na naszą łąkę "widokówkę" musieliśmy z psem pogodzić się że zima = R.I.P [*] Względem śniegu.
Zabawy co nie miara, pełno błota, brudu, wody, lodu :) No i standardowo najlepsza zabawa była z na wpół zamarzniętymi kałużami.



Cała ta awantura z moją rodziną wpłynęła na mnie bardzo motywująco. Od jakiegoś czasu użalałam się nad sobą i Czarkiem myśląc że nic nie osiągniemy. Bo bikejoring leży, zaprzęgi to tylko treningi z oponą bo wózka nie mam a sankami po żużlu nie pojeżdżę.... Posłuszeństwo nie jest naszą mocną stroną poza tym Cezar przestał mi reagować na smakołyki (dzięki tato!). Na canicross ja nie mam formy, a do trekkingu trzeba mieć tereny. A więc popadamy w marazm...
Miejmy nadzieję że ten rok przyniesie nam więcej pomysłów na wspólną pracę i zabawę. Może znajdę jakiś motywujący bydlę smakołyk i spróbujemy sztuczkować i liznąć OBI (typu kontakt, siad z marszu czy komendy na odległość).



Odezwiemy się.

sobota, 7 lutego 2015

Oni vs. MY ....



Post w miarę krótki i zwięzły.
W moim domu jest aktualnie paskudna atmosfera.
Cezar był u w miarę kompetentnego weta, jak na razie nie chcemy myśleć o najgorszym (tarczyca, choroby mieszków włosowych) i weterynarz postanowił najpierw podjąć terapię na odbudowę włosa okrywowego mojego księciunia. Dostałam jakieś dwa witaminowe specyfiki (olej i kropelki) które mam podawać codziennie w ileśtam-mililitrowych dawkach. Oprócz tego ścisła dieta, i za miesiąc na kontrolę czy coś odrasta. Byłam na to przygotowana, oswajałam się z myślą że leczenie może potrwać od czasu kiedy weterynarze w moim mieście rozłożyli bezradnie ręce.
Nigdy nie spodziewałabym się jednak takiej reakcji mojej najbliższej rodziny na tą diagnozę (tata i chłopak)...
Oni próbowali mnie namówić żebyśmy uśpili Czarka! ;(
Bo to się nie opłaca, bo nie ma sensu wydawać takiej kasy, bo to tylko pies, po cholerę to trzymać, kupi się nowego, zdrowego itp itd..... I tekst który mnie najbardziej zabolał : "Przecież i tak w końcu zdechnie, po co to odkładać w czasie" ...


Ale przecież Cezar jest na ciele i umyśle kompletnie zdrowym psem, tylko że wyłysiał na szyi, tyle! ;(
Idę w zaparte, i jak narazie udało mi się z współmieszkańcami domu uzgodnić że chociaż SPRÓBUJĘ go wyleczyć skoro i tak kupiłam leki na miesiąc.
Nie wiem jak to będzie bo "oni" już coś myśleli jak u weta załatwić zastrzyk...
Wiem że chodzi o kasę, rodzinka jest bardzo materialistyczna. Na same dzisiejsze leki poszło już 150zł, a jeśli to nie pomoże to rachunki będą opiewać na dużo większe kwoty. Ale płacę za wszystko co związane z psem z MOICH pieniędzy.



Nasz wspaniały dom aktualnie podzielił się na dwie strony : Oni i My.
Nie oddam go. Nie ma takiej opcji.



Obserwatorzy nie działają? kliknij obrazek!