sobota, 28 grudnia 2013

Władca na chorobowym

Przyszła pora opisać, cóż to takiego strasznego stało się w przedświąteczny poniedziałek... Będzie długo.


Z powodu całego świątecznego i noworocznego zamieszania zdecydowałam że nie dam rady spędzać z Azą na działce odpowiednią ilość czasu (mój ojciec też) więc na dwa tygodnie suczka jest u siostry, w starym domu.
I właśnie w poniedziałek ją zaprowadziłam, zdjęcia widzieliście przy okazji. Obyło się bez problemów, psiunia zadowolona poszła do kojca, ja wypiłam kawę i wróciłam z Cezarem do domu (dom siostry jest na obrzeżach miasta, mój w centrum).
Po powrocie do bloku Cezar był jakiś nieswój. W końcu ok 21 wykorzystał okazję i zwiał, skubaniec umie otwierać drzwi. Oczywiście poszłam go wołać, po jakichś 30 minutach dzwoni siostrzyczka że Czarek jest u niej.
Nie chciało mi się lecieć taki kawał to jej kazałam go przenocować i przyprowadzić na następny dzień już na wigilię. Nieraz już tam nocował, problemu z tym nie było.
Ale była tam już Aza, więc kojec zajęty. Wspaniałomyślna siostrzyczka postanowiła że aby dać suczy trochę spokoju przywiąże Czarka z drugiej strony domu na długim łańcuchu. Nie powiadomiła mnie o tym...
A Czarek spanikował. Nigdy nie był do niczego wiązany. Wyrywał się prawdopodobnie całą noc. 
We wtorek rano obudził mnie telefon. Przerażenie, alarm! , Czarek charczy i się dusi. Siostra zapłakana przeprasza mnie jak najęta a ja szybko, szybko po pieska, biegiem!. Szczęście że to Wigilia a nie święta, do 14 weterynarz był czynny to od razu pobiegłyśmy po ratunek...

Diagnoza : Uszkodzona krtań i prawie do zera wytarta sierść na szyi. Przez miesiąc kategoryczny zakaz noszenia obroży, półpłynne lub miękkie pokarmy przez dwa tygodnie. Za miesiąc się zgłosić.
Już w Wigilijny wieczór Cezarek czuł się dużo lepiej. Byle nie naciskać na szyję, bo ma siną i obolałą. Tymczasowo chodzi w samoróbach szelkach spacerowych, szytych na ekspresie. Szukam dość tanich szelek norweskich (p's nie obrażę się za linki ).

Biedactwo moje... Taki przerażony był jak po niego przyszłam... :(
Co w tym wszystkim najgorsze? CZY PRÓBOWALIŚCIE KIEDYŚ CHODZIĆ Z TRENOWANYM MALAMUTEM W SZELKACH NA SPACERY? Bogu dzięki że nie ma śniegu i lodu bo bym już dawno połamana była... I jeszcze dochodzi fakt że NIE MOGĘ go karcić za ciągnięcie na spacerach, bo zniszczę w nim cały zapał do pracy w szorkach. Po tym miesiącu chyba zrobię zdjęcie moich bicepsów, pośmiejecie się :)

A na dowód tego że z Cezarem lepiej fotki z świątecznego spacerku. Naprawdę wyszłam z nim w tej czapie na miasto! Przechodnie byli zachwyceni, cielę też bo w końcu w centrum uwagi było i każdy go głaskał ! 

wtorek, 24 grudnia 2013

Mikołaj czy Grinch ?????????

Jak myślicie, jakie cielę ma zdanie o świętach Bożego Narodzenia??
Oczywiście jak najlepsze. Bo dla Cezara święta znaczą jedno - żarcie.
Karp, rybka, pierożki, krokieciki, śledzik, sałatkeczka..... I pies zadowolony :) A po pierniku zejdzie na zawał.

Nie będę się dziś rozpisywać, bo to jakiś taki dziwny klimat jak na biadolenie wam na blogu o kolejnych problemach.
Powiem jedno. Cezar pod choinkę dostanie szelki. Jak już je kupię to pokażę. Norweskie, do spacerów. Bo są konieczne , weterynarz nasz pan....... 
Już płaczę za moimi obcasami.....:( 
Odkryłam że Władca świetnie wygląda w czapkach. Może mu kupię? Jak myślicie? :)


Aza też ??



Ja i moje stadko życzymy wam wszystkim Wesołych Świąt!! 

sobota, 21 grudnia 2013

Fotoczaruś - najpiękniejsze zdjęcia władcy

Postanowiłam dodać króciutką notkę ze zdjęciami Cezara, na których moim zdaniem wyszedł najbardziej korzystnie. 
Dodaje dla uciechy waszych oczu (skromność) oraz dla zabezpieczenia mojego dysku :) Bo ostatnio mi system szwankował i udało się go na szczęście przywrócić, ale wiadomo nie od dziś że Windows bywa złośliwy. A nie chcę stracić na zawsze tak pięknych zdjęć (bo robię z nich tapety), więc wrzucam tutaj. 
Dobra, kłamię, równie dobrze mogę je na imageshacka wrzucić. Ale chce się pochwalić!!
Możecie nacieszyć się Czarkiem w pełnej krasie (duża rozdzielczość). Wyrażajcie opinię. Zdjęcia surowe.
(7 tygodni)


(10 tygodni)


(6 miesięcy)


(2,5 roku)


(2 lata)


(1,5 roku)



(1 rok)



(2,5 roku)

(moje ulubione, 6msc)


P'S Zdjęcia robię zwykłą standardową cyfrówką panasonica. 8.1 Mpix, model DMC-LS80 .

czwartek, 19 grudnia 2013

Psie SPA - malamut u kosmetyczki :)

Ostatnie dwa dni upłynęły pod znakiem czarusiowych zabiegów pielęgnacyjnych, więc o tym notka.
Wróciłam sobie do domu z imprezy. Przytuliłam psa. Poczułam swąd i mnie zemdliło :)
Więc postanowiłam że trza Cielę doprowadzić do porządku przed świętami, by nie 'psuło atmosfery'. 
A że On uwielbia jak się wokół niego coś dzieje, jak się wokół niego skacze i jak się go mizia, to i uwielbia pielęgnację.
Krok pierwszy : Czesanie

"Oooooo, taaaak, tak, tutaj, achhhhh dokładnie w tym miejscu ". Tak można opisać myśli Cezara podczas szczotkowania. Podejrzewam że za szczotką wskoczyłby w ogień, a już na pewno w wodę. Takie jego nastawienie do tej dość rutynowej czynności przysparza mi wiele problemów. Bo jak tu dokładnie wyczesać, kiedy pies leje się przez ręce i rozkłada bebeszkami do góry jeśli tylko mu się pozwoli? Nie sposób postawić go prosto, czy nawet posadzić. Trza się nieźle nagimnastykować, bo kawał cielska jest (muszę kiedyś zmierzyć cm3! ). Czesanie to czynność około 30 minutowa, wykonywana raz w tygodniu, czasem rzadziej. Ahhh. I Cezar prawie nie linieje. Blokowy piesio lubi swoje futerko. Jest tego troszku na wiosnę zrzuconego, ale maksymalnie wiadro dziennie. Niewiele, znając anegdotki o rasie.


Krok drugi : Obcinanie pazurów
Zdjęć nie mam, bo nie sposób zrobić. Najmniej przyjemna część SPA. Wykonywana mniej więcej co 2 miesiące. Obcinamy wilcze pazurki. Polega to na zagonieniu psa do kąta, złapaniu za łapsko i mimo protestów obcięcie dyndającego tam haka. Cezar nie lubi tego robić, bo bardzo lubi ten haczyk (na obu łapkach musi być). Przydaje się gdy trzeba przytulić kogoś wyższego (czyt. TŻ), bo wtedy nie sięga się na ramiona i trzeba objąć ludzia w pasie. A haczyś tak fajnie się wbija w nerki.... 

Krok trzeci : Uszy
Czynność wykonywana co 2-3 tygodnie, bo mimo stojących uszu trzeba tam zajrzeć. Polega na przeczyszczeniu wacikiem wnętrza ucha (delikatnie i nie za daleko) oraz przemyciu całego uszka mokrą ściereczką. Bez zbytniego entuzjazmu w przypadku Cezara, ale i bez lamentów. Można wytrzymać.

Krok czwarty : Kąpiel

O tak, zdecydowany faworyt. Nie ma nic lepszego niż kąpiel. Częściowo. Cezar preferuje kilka etapów kąpieli, niektórych zaś nieznosi.

  • wejście do łazienki - o nieee. Walka, zapieranie się łapami o futryny, ludzi, meble i wszystko inne w pobliżu. W połączeniu z wrzaskiem jakby ze skóry obdzierali zwierza. Przynajmniej tak to wyglądało dotychczas, bo prowadził go zawsze do wanny mój TŻ. Jednak tym razem się poddał, po kilku ranach drapanych powiedział mi "a sama se go targaj". A żeby wiedział! Sposób na malamuta? Wrzask. Dosłownie, nawrzeszczałam na niego, zwyzywałam od głupich kundli i obiecałam kastrację. To ostatnie chyba go ruszyło. Złapałam za obrożę a piesek grzecznie przy nóżce poszedł ze mną do sali tortur.
  • wchodzenie do wanny - wanna wysoka, pies 40 kilo z hakiem, a ja drobna. I pojawia się problem. Pojawiłby się raczej, w wypadku psa nieznoszącego kąpieli. Ale Cezar kąpiel lubi. Więc sam z miłą chęcią wskakuje do wanny (taborecik mam specjalny by mu pomóc). Naprawdę nie rozumiem o co mu chodzi z poprzednim etapem....
  • kąpiel właściwa - pies odpływa z rozkoszy. Masowanie po całym ciele to to czego pragnie. Nawet z 'intymną strefą' nie robi problemów.

   (chudzinka moja)

  • "Cezar - wytrzep się!" - czyli jeszcze w wannie, ale już nie kąpiel. Przymusowe otrząśnięcie się z nadmiaru wody która mogłaby zalać sąsiadów. Bez problemu, telepie się ile wlezie :) Śmieszy mnie fakt, że zawsze zaczyna od ogona, odwrotnie niż większość psów 
  • wyjście z wanny - wiem że Cezar mógłby się bez tego obyć. Przed wyjściem najpierw cztery razy wzrokiem upewni się że na pewno już koniec, że tak - ma wyjść, że nie myjemy jeszcze raz i że musi bezwzględnie zrobić hop. W końcu, z łaski swojej wychodzi, i otrzepuje się kilkakrotnie na płytki
  • wycieranie - podobnie jak przy czesaniu. Pies kładzie się podwoziem do góry i "tu mam mokre". 
  • suszenie (opcjonalnie) - suszę go tylko zimą, gdy zanosi się na spacer a jest zimno. Cielę toleruje suszarkę, byle z daleka od pyska :)
  • wypuszczenie do pokoju - tarzanie się. Bo który pies tego nie robi?? :)
Krok piąty : Czesanie po kąpieli.
Kosmetyka. Takie tam przejechanie szczotką po grzbiecie by było pewne że Pan i Władca Wszechświata będzie się dobrze prezentował. W końcu ta biała haszczka z dworca coraz częściej się tu kręci, prawda? :)
(widok z mojego okna, haszczakowa, patrząca się na mój balkon, ciężarna!! Czyżby alimenty się szykowały?)

A jaki efekt końcowy? Pies czyściutki, puszysty i pachnący!! Przynajmniej na dwa najbliższe dni. Oto rezultat zabiegów :


P'S    Dziś, dobę po kąpieli byliśmy na spacerze. I spotkaliśmy tam bażanta samobójcę. Wylądował sobie beztrosko na łące jakieś 10 metrów od Cezara. Jakie to szczęście że akurat sztuczkowaliśmy i ten nie zauważył ptaka od razu. Bo byłaby potrawka, prawdopodobnie :) Zdążyłam złapać za obrożę i zabronić.
Co taki ptak robił na łące 200m od zabudowań i centrum miasta to niewiem....



poniedziałek, 9 grudnia 2013

Pies w wielkim mieście.

Tytuł mylący, bo akurat moje miasto aż takie wielkie nie jest. Ale, duże czy małe, to nieważne. Każda jego ulica jest zagrożeniem dla naszego czworonoga.

Dopóki pies jest na smyczy, strachu nie ma. Ale wiemy wszyscy że psom, szczególnie północniakom, zdarza się uciekać. A i smycze mają w zwyczaju się rwać w najmniej odpowiednim momencie. Nasza więc głowa w tym, by pies w miejskiej dżungli się odnalazł, nie panikował, i znał zasady poruszania się po ulicach. O tym będzie ta notka.

Na pomysł, by nauczyć Cezara chodzić samodzielnie po mieście wpadłam przyglądając się bezpańskiemu psu. Zadziwiła mnie pomysłowość tego czworonoga, każdy z was był pewnie świadkiem podobnego zdarzenia. Piesek szedł sobie spokojnie chodnikiem przy głównej drodze (krajowej szóstce) i zapragnął przejść przez ulicę. Grzecznie podszedł do zebry, rozejrzał się, poczekał chwilkę z obcym mu człowiekiem i dopiero gdy ów pan wszedł na pasy, poszedł za nim. 
Długo zastanawiałam się, jak nauczyć tego mojego szalonego cielaka, który leciał przed siebie nie bacząc na nic. 
Okazało się to prostsze niż myślałam, może dlatego że codziennie przechadzamy się miastem by dotrzeć na 'widokówkę', a wiadomo im częściej się trenuje tym lepsze efekty nauki. 

Pierwszą zasadą jest : Pies zawsze idzie po "zielonej" stronie chodnika. To znaczy jak najdalej od krawężnika. Nauczyć go tego łatwo. Należy psa puścić przed sobą na smyczy i gdy próbuje zbliżyć się do jezdni - karcić. Stanowczo.Tak, by pies wiedział, miał wdrukowane wręcz, że do ulicy się nie podchodzi. Bezwzględnie pies musi to mieć wykute na pamięć, musi mieć ten odruch. Bo wiadomo, że jeśli pies na ulicę nie wejdzie to i nic go na niej nie potrąci.

Drugą rzeczą, którą miejski pies musi umieć jest przechodzenie przez ulicę. Musi wiedzieć, że przechodzi się tylko na pasach. Trzeba więc pilnować także siebie, by wychodząc z psem nie przebiegać przed samochodami w niedozwolonym miejscu bo on to obserwuje i uczy się.
Tak jak przy pierwszej zasadzie, idziemy za psem lekko smyczą kierując go w odpowiednią stronę i docieramy do pasów. Nauczony pierwszej zasady pies może zechcieć je minąć, bo przecież do jezdni się nie podchodzi. I tutaj trzeba psu pokazać, że do ulicy podejść można ale tylko z człowiekiem. Skracamy smycz i z psem przy nodze podchodzimy do zebry. Gdyby pies zechciał nas wyprzedzić, cofamy go i przechodzimy dopiero gdy on się uspokoi i będzie czekał. Jeśli pójdzie za nami grzecznie, nagradzamy. Gdy już pies będzie to wykonywał bez 'falstartów' znów puszczamy go przodem podchodząc do przejścia dla pieszych, i sprawdzamy czy aby na pewno w tych warunkach też zaczeka. Jeśli nie, to wiadomo, należy go skarcić i szlifować poprzedni krok. 
Te dwie proste umiejętności mogą uchronić naszego psa przed śmiercią pod kołami samochodu. 
(ś.p śnieg)

Cezara oczywiście tego nauczyłam. I byłam świadkiem, że pojął to bardzo dobrze, podczas jednej z jego ucieczek (o których opowiem w kolejnym poście). Zwiał mi z domu, bo drzwi były uchylone. A mój blok stoi przy głównej ulicy miasta. Ja więc w panice zbiegłam na dół i zobaczyłam białą kitę jakieś 100m dalej grzecznie idącą po "zielonej" stronie chodnika, po czym przechodzącą grzecznie przez przejście dla pieszych razem z jakąś kobietą. I tyle go widziałam. No, ale ważne, że nauka nie poszła na marne :)
Tak więc, radzę by poświęcić trochę czasu i nauczyć psa chodzić po mieście. Nawet jeśli wasz pies nie jest typem uciekiniera. Ot tak, dla spokoju sumienia. Bo z psami to nigdy nic nie wiadomo :) 

sobota, 7 grudnia 2013

Śnieg ! = Szaleństwo !

Czarek oszalał :)

Notka króciutka, taka spontaniczna bo spadł śnieg! Rozumiecie?! Śnieżek! Nareszcie. Mieszkanie na pomorzu ma jednak minusy, u większości populacji śnieży już od dawna, tymczasem u nas napadało białego puchu dopiero dziś.
A więc gdy tylko okazało się że napadało, Cezar urządził mi śpiewającą pobudkę i cały dzień spędziliśmy robiąc aniołki i bałwany (które Cezar mordował z zawziętością Pit bulla)
Nie ważne że wieje. Nie liczy się że zimno. Ehh, co z tego że pańcia musi siusiu. Nie idziemy do domu i już! Jest śnieg!.

Jego entuzjazm jest zaraźliwy. Nie potrafiłam zapiąć go na smycz i zabrać do domu przez dobre 3 godziny. Doszło do tego że Łukasz (TŻ) mi termos z kawą na "widokówkę" przyniósł, i całe szczęście. Bo gdyby się nie zgodził, Cezar miałby mnie na sumieniu. Co jak co ale malamuciego futra na sobie to ja nie mam.
Po powrocie do domu Czarek nie miał dość śniegu, więc wypuściłam go na balkon, a co tam! Niech zmarznie. 

I zmarzł. Prawie zamarzł. Bo o nim zapomniałam! :)
Nie odzywa się do mnie.... 
Notka o chodzeniu po mieście w tygodniu, bo potrzebuję drugiej osoby do towarzystwa na spacerze, samemu nie da się wykonać zdjęć a bez fotek tak jakoś.... łyso :)

czwartek, 5 grudnia 2013

Malamut a ucieczki - czyli "mnie nie dogonisz"

Pewnego dnia, buszując po internecie usłyszałam przepiękną opowieść. 
Była to historia o potężnym i mężnym malamucie.Wspaniałym przedstawicielu tej rasy. Brzmiała ona mniej więcej tak : "Całkiem niedawno temu, całkiem niedaleko stąd żył sobie malamuci książę, który nigdy nikomu nie uciekł (...) "
Włóżmy to z powrotem między bajki.

W prawdziwym życiu z tymi psami pierwsza zasada brzmi : Malamut zawsze ucieknie. Twoim zadaniem jest zachęcić go do powrotu. 
I hamuję w tym miejscu złośliwe komentarze o treści "Ale moja ciocia/babcia/znajoma znajomej/ja/kuzynka ma malamuta który jej nigdy nie uciekł". W takim wypadku wyjścia są dwa.
1. Albo nigdy nie wypuściła go na średnio ogrodzone podwórze lub nie spuściła go ze smyczy.
2. Albo nie zauważyła podczas spaceru ze pies jej uciekł.
Tak, można tego nie zauważyć. Malamut ucieknie zawsze, ponieważ ta rasa ma silny instynkt i potrzebę samodzielności. Ale nie oznacza to że zniknie na kilka godzin czy dni, może to równie dobrze być minuta, w której pies przestanie się pilnować i odbiegnie gdzieś myślami (oraz ciałem). Po opamiętaniu się, dobrze wytresowany pies wraca do właściciela. I tylko od osobnika zależy czy trwa to tydzień czy 5 minut. Właściciel może nawet nie zauważyć że pies mu uciekł, ba, w przypadku mojego Cezara czasem nawet trudno to zauważyć. Zabawny dialog się w związku z tym rozwinął ostatnio między mną a koleżanką :
- Cezar! Cezarku! - pies nawet na nią nie patrzy
- Zapomnij, on uciekł - odpowiadam
- Jak to uciekł? Przecież stoi 2 metry stąd!
- Myślami uciekł. Zaraz wróci.

Jeśli zadbamy o to by pies reagował na nasze zawołanie na spacerze, jeśli wdrukujemy mu to na tyle głęboko że sam z siebie będzie się pilnował właściciela nie ma czym się martwić, bo za daleko nam ten pies nigdy nie ucieknie. Ja wdrukowywanie tego bezwiednie zaczęłam gdy Cezar był maluszkiem. Olałam kwarantanne i mimo przestrogi że "TEGO PSA SIĘ NIE PUSZCZA WOLNO" maszerowałam z Czarkiem raźno po mieście, po polach, po lasach, bez smyczy. Korzystałam z jego instynktownej więzi ze mną i strachem przed zbyt dalekim odbiegnięciem.
Gdy podrósł i zaczął eksplorować otoczenie nieco wnikliwiej stosowałam wyuczoną już komendę "do mnie" by nie odchodził za daleko. Działa do dziś, gdy zawołam lub gwizdnę Cezar w ciągu minuty wyskakuje z krzaków i melduje, że jest, że nic mu nie jest, i że za chwilkę wracamy.
Zdarzało się oczywiście że białej gorączki dostawałam przez tego cielaka, ale to temat na notkę z serii "Jakby to było wczoraj"

Oczywiste jest, że aby spuścić malamuta ze smyczy trzeba najpierw znać otoczenie. Ja mam kilka miejsc z daleka od ruchu miejskiego oraz zwierząt łownych (sarny, zające, chodzi tu głównie o las) gdzie wiem że Cezara nic nie rozproszy na tyle, by poleciał w siną dal. Najczęściej wybieram się z nim na znaną ze zdjęć "widokówkę" (zwróciliście uwagę na swoiste góry liści i odpadów zielonych na niektórych fotkach?) która to mieści się w pobliżu bagien - jest jednak to łąka na tyle bezpieczna i sucha że miasto urządziło tam wysypisko odpadów zielonych. Tam nikt nie chodzi, bo zapach nie jest najładniejszy (kiszona trawa?) a Cezar kocha to miejsce i wypada że jesteśmy tam najmniej 4 razy w tygodniu.
Często też chodzę na tor motocrossowy pod miastem. Poza sezonem jest tam cicho i spokojnie.

W tych miejscach pozwalam Cezarowi na odrobinę wolności. Mówią, że tej rasie nie wolno ufać. Nawet ja sama to mówię, powtarzam teraz po raz setny, że one nie są godne zaufania bo nikt nie jest w stanie przewidzieć co im do łba wpadnie. A jednak, ja swojemu psu ufam. I jak dotąd mnie nie zawiódł. Nie potrafię iść w ślady północno-maniaków i trzymać swojego pieska tylko na lince. Dla mnie by pies był szczęśliwy, musi być po części wolny. Znacie cytat 
"Jeśli kogoś kochasz, puść go wolno. Jeśli wróci - jest Twój. Jeśli nie to znaczy że nigdy nie był" ??
Wzięłam go sobie do serca w przypadku psów. Bo tyczy się on chyba wszystkich stworzeń.
A więc, podsumowując. Malamut to pies który zawsze ucieknie. Ale, jeśli tylko go tego nauczymy to też malamut zawsze wróci. Bo z kim mu lepiej, jak nie z panem??

środa, 4 grudnia 2013

Jakby to było wczoraj - bitwa o 'łuszko' !!

Postanowiłam co jakiś czas dodawać tutaj mniej i bardziej zabawne historie z mojego życia z malamutem. Bo w końcu o tym miał być ten blog, o życiu z tą ciapą pod jednym dachem.

Dziś poruszam termin poranków, oraz mojej codziennej bitwy z psem o miejsce na posłaniu.
Cezar, jak to władca, lubi sobie pospać. A że nie wchodzi do mojego pokoju prawie nigdy w nocy (no bo kto by pilnował wycieraczki? no kto?) tylko nocuje w korytarzu, to nadrabia rankiem. I tak oto godzina 7.00 ja wstaję, otwieram drzwi od pokoju i przepuszczam psa który beztrosko zmierza w stronę ciepłej jeszcze pościeli. Najczęściej jest więc tak, że ja opuszczam łóżko a pies je zajmuje. Przysypia na kilka godzin i wstaje gdy ok 12 odkurzam (czynność konieczna przy tej fabryce kłaków) oraz składam pościel.

Najgorzej jest, gdy mam ochotę pospać bo akurat obiad był na 2 dni, a ja długo siedziałam na PC no i naczynia też pozmywane były wieczorem itp itd. Po ludzku - chcę się przespać do 10.00 i dopiero wziąć się za obowiązki. Wtedy mamy konflikt interesów, bo Cezar chce do 'łuszka' a ono jest ZAJĘTE. 

Piesek nie okruszek, bo swoje 45 kilo ma, a rozwala się jak co najmniej drugie tyle. O dzieleniu łoża nie ma  mowy. Cwana bestia wykalkulowała więc że jeśli wskoczy na miejsce od ściany, położy się jak kłoda i zacznie odpychać nogami to bardzo możliwe że spadnę. No i wtedy następuje walka. Zaciekła, z warczeniem, szarpaniem za włosy, gryzieniem się (tak, pogryzłam psa, przyznaję się! :) ) i zapasami. 

Oczywiście prawie zawsze przegrywam ja.... To przecież Cezar! Na palcach jednej ręki policzę przypadki gdy Cezar wykończony padł na podłogę lub chociaż się posunął.
Wpadłam nawet na pomysł, że jeśli schowam się pod kołdrę i nie wyściubię nosa, mój przeuroczy i przekochany piesiu stwierdzi że pańcia śpi snem sprawiedliwych i da mi spokój. Nic z tego. Trick z odpychaniem się od ściany działa nawet wtedy gdy pańcia śpi twardo. 

Cóż. Takie już moje szczęście. Mimo wszystko uwielbiam te nasze poranki. Nic tak skutecznie nie budzi człowieka jak bitwa o świcie. 
Nie ukrywam, czasem, coraz częściej, udaje nam się z Czarkiem dojść do porozumienia i po kilku ustępstwach pospać razem :) 
A nawet jeśli nie, to przecież "Kto rano wstaje ... " itd. I to się tyczy tylko dwunogów oczywiście :)

Obserwatorzy nie działają? kliknij obrazek!