poniedziałek, 25 listopada 2013

Powrót do treningu - bydlę znów u łask

Byliśmy w sobotę na treningu, co prawda króciutkim ale jednak. Ledwo 1,5h łącznie z dotarciem na miejsce.

Było OK. Na pewno lepiej, niż na ostatnich spacerach. Kontakt był dość dobry, Cezar się skupił na ciągnięciu opony i wszystko szło gładko. 
Miał momenty zawachania. Rzecz nie do pomyślenia w poprzednim sezonie. Ale mam nadzieję że takie ciąganie opony oraz w późniejszym terminie wycieczki na sankach mu wystarczą. 
Bo wózek.... Mój kochany wózek dwukołowy, prezent od taty który spędził przy nim kilka ładnych godzin... nie żyje. Przerdzewiał i kompletnie nie nadaje się do niczego, no chyba że na złom (skąd pochodzi).
Więc do czasu pierwszego porządnego śniegu skazani jesteśmy na sanki. O ile Cielę weźmie się za siebie i zacznie się starać bardziej. Bo po podłączeniu mu w dniu wczorajszym opony nieco cięższej niż ta od malucha (chyba taka od terenówki to była) skapitulował. Jasno dał mi do zrozumienia że nie idzie. Więc poszliśmy z oponką leciutką, od malucha.

Ale nie ma co marudzić! Udało się, kryzys jako tako zażegnany i już na dzisiejszym standardowym spacerze wrócił do nogi bez większych (co nie oznacza że bez żadnych) problemów.
Wracając do spaceru. Już podczas przygotowań Cezar strasznie się podekscytował. Przed dotarciem na miejsce ciągnął i kręcił się jak szalony. Oto dowody :)

A po założeniu szelek, poszło już gładko. Niestety nadal nie mam kamerzysty więc jakość filmu nie zachwyca.


Podczas wycieczki jak zwykle dotarliśmy do wiatraka (Cezar jest pod jego ciągłym wrażeniem). 

I powrót do domu. Jestem taka szczęśliwa. Odzyskałam psa!! :)

piątek, 22 listopada 2013

Zepsuty pies - czyli autystyczny Cezar

Pies mi nawala...

Poważnie. Od kilkunastu dni naprawdę głęboko ma mnie gdzieś... Wspaniały towarzysz w domu, na dworze ma mnie w poważaniu. Nie spuszczam go ze smyczy od tygodnia, bo coraz częściej zdarzało się że musiałam do siłą łapać, wręcz biegać za nim ze smyczą (na przykład wtedy gdy przez półtora godziny nie chciał przyjść).

Nie wiem co się z nim dzieje. Jest kompletnie rozkojarzony. Nie wiem, czy ma focha za tą ostatnią awanturę, czy też po prostu czuję zimę w powietrzu i dokazuje ale nie mam z nim poza domem za grosz kontaktu. 
Nie reaguje na żaden smakołyk ani bodziec. Mogę go szarpać za ogon i robić pajacyki a on na mnie nie spojrzy nawet tylko będzie się rozglądał za ptaszkami. Nie macie pojęcia jak często mam ochotę zdzielić go przez ten uparty łeb łopatą !!

Wychodzimy na spacery na sznurku. Przywiązuję go do drzewa albo kamienia i wciąż staram się załapać kontakt. Ale nic z tego. Spojrzy na mnie, skoczy, wykona dwie komendy z ociąganiem i znów gdzieś odpływa myślami ... Dziś doszło już do tego że złapałam go za łeb (tak za pysk, by na mnie patrzał) i darłam mu się prosto w oczy jak opętana " Cezar, kur*a co się z tobą dzieje!! ". A on wzrok odwrócił !! :( 
Nie wiem jak do niego dotrzeć, próbowałam wszystkiego. Zabawy, smakołyków, szarpania, nawet innego psa od sąsiadki "pożyczyłam" i przywiązałam Czarka do drzewa a z tym drugim się bawiłam. A cielak stał jak słup soli i patrzał nieobecnym wzrokiem w dal...

Postanowiłam jednak wrócić do treningów. Może to o to chodzi. Może pies, który stracił pracę zamyka się w sobie i już do końca przestaje ze mną współpracować. Może się myliłam, i treningi jednak sprawiają mu przyjemność choć tego nie widzę, a teraz zachowuje się w ten sposób bo po prostu nudzą go codzienne spacery, wciąż te same okolice, i wałęsanie się bez konkretnego celu? Dziś widziałam w jego oczach tylko przebłysk entuzjazmu, gdy rzuciłam patyka. Poszarpał się kilka minut i znów odpłynął. Czy psy mogą cierpieć na autyzm?

środa, 6 listopada 2013

Cielakowe Love - dieta północniaka

Na prośbę przybliżam temat Cezarowego jadłospisu.
Pies mój od szczeniaka był kapryśną bestią. Bo władca przecież byle czego jadł nie będzie. I mimo wyznaczonych pór karmienia, rozmaitych rodzajów i smaków karm, dodawania do nich od twarożku aż po sosy, nigdy Cezar za suchą karmą nie przepadał.
Przerobiliśmy Purinę, Brita (o blee), Acanę a nawet raz się szarpnęłam i kupiłam Orijen. Reakcja mojego psa była jasna. NIE. 
Więc z konieczności wydedukowałam, że skoro malamucie życie w jeszcze nie tak dawnych czasach polegało na żarciu odpadków po Mahlemutach czy innych Eskimosach to takie psy muszą uwielbiać mięso.
Trafiony, zatopiony. Cezar to stuprocentowy mięchożerca o wyrafinowanym podniebieniu.
Nie stać mnie na konkretny BARF. Więc żywię go po swojemu ( i jak oceniacie? wygląda ok? )
A mianowicie, Czarek do michy dostaje akurat to, co jest dostępne w mięsnym. Mam też kontakt z masarnią do której co dwa tygodnie latam po wołowinę (kości, podroby, czasem ogony).
A poza tymi luksusami co jakiś czas Cezar wcina świnię i drób. I dobrze mu z tym. I proszę powstrzymać komentarze na temat choroby A**cośtam w wieprzowinie, bo dopóki się z czymś w realu nie spotkałam to w to nie wierzę. A więc :
1. Śniadanie : 
Na śniadanie o godzinie 6.00 Cezar dostaje suchą karmę. Aktualnie od dłuższego czasu jest to Farmina Fun Active Dog ponieważ ona mu smakuje. Kupuję ją na kilogramy w zoologu i zawsze coś w wiadrze stoi by mu tata mógł rano sypnąć. Na karmę zawszę polewam (lub tata) dwie łyżki oleju lnianego. Na sierść i wgl.

2. Obiad :
Konkretnie, żarcie jakie dostanie na obiad zawsze jest dla niego niespodzianką. Czasem jest to surowa porcja rosołowa, w całości, bez dodatków, którą może schrupać od razu. Czasem są to kości wieprzowe zagotowane razem z podrobami i skórkami. Czasem to przesmażone czy surowe podroby wieprzowe lub wołowe. Czasem to wołowina. No, mniejsza w to, byle było mięso. Dostaje to ok 14.00 - 15.00 zależy czy trenujemy. Jak widzicie w lodówce dwie dolne półki należą do psa.

3. Kolacja :
Tutaj pańcia ma nieco więcej roboty. Bo nie samym mięsem pies żyje. Kolację psią mam zazwyczaj przygotowaną na 4-5 dni naraz więc nie ma aż tyle roboty. A więc tak :
Do gara idzie kasza lub ryż, zagotowane na kostce mięsnej (taaak wieeeem przyprawy, ale takie jałowe z warzyw to on mi nie ruszy) oraz warzywami (marchew, seler, por, czasem cebula). To stoi w lodówce przygotowane. Dodaję do tego zawsze tuż przed podaniem : jedno surowe jajko, trzy łyżki stołowe oleju lnianego oraz by zachęcić odrobinę (1/3) gotowego psiego pasztetu z Biedronki lub jakiegoś zwykłego pasztetu. Kolacja jest ok 21 przed ostatnim spacerem.



4. Deser :
Deser Cezar dostać musi, bo nie dość że to zdrowe to i jeszcze wzmacnia to moją więź z psem. Najczęściej dostaje go po kolacji. Czasem po "obiedzie". Jak zauważyliście na jego półce, deserem jest nabiał ;p Najczęściej jest to jogurt naturalny lub śmietana, często też ser biały. Dostaje je za darmo, bo mój sąsiad pracuje w Netto, a oni tam wywalają rzeczy które są w dniu/parę dni przed terminem. Zwykle takie rzeczy są jeszcze dobre. Oczywiście przed podaniem psu zawsze sprawdzam czy nie ma to jakiegoś dziwnego zapachu czy smaku. Nigdy mi się nie zatruł.
A że Cezar ma świra na punkcie nabiału to najczęściej wsuwa kolację tylko dlatego że czeka na deser :) 

To tyle w kwestii żywienia tego cielaka. Jeśli chodzi o koszta, to w ciągu miesiąca spokojnie zamykam się w 100zł łącznie za wszystko (kaszę, ryż, jajka i nabiał mam za darmo). Najwięcej idzie na wołowinę, ale jednak nie zdecyduję się żywić go wyłącznie świnką i drobiem. Moim zdaniem mój pies wygląda dobrze, ma zdrową sierść, mocne zęby, jest wysportowany i bardzo silny. I choć taka dieta nie jest pochwalana przez mojego weterynarza (bo psy nie powinny jeść kości, bo najlepsza jest sucha karma RC oraz żywiąc psa samemu nie dostarczamy mu wszystkich składników itp itd) to ja z niej nie zrezygnuję. Cezar też nie :)

A poza tematem żarcia. Siedzimy w domu i leniuchujemy. Zarówno ja jak i Cezar nie mamy motywacji na treningi gdy za oknem taka pogoda. Spacery ograniczają się do wyjść w pola na 45 minut i szybkiego powrotu do domu :)
A oto jak leniuchuje malamut :) 

Załapałam jesiennego doła i prawdopodobnie dam sobie spokój z treningami. Może, czasami dam mu coś ciągnąć ale już nie na taką skalę jak dotychczas. Bo po co? Po co mam tracić swój czas i cierpliwość i zabierać psa dwa razy w tygodniu na treningi skoro widzę że nie sprawia mu to najmniejszej przyjemności i traktuje to raczej jako pracę? On woli sobie polatać bez smyczy lub iść na długi spacer nad jezioro niż ciągnąć moje cztery litery na sankach .... I tak nie miałam ambicji do zawodowstwa, ani zaprzęgu tworzyć nie będę więc moje starania mijają się z celem. Prawdopodobnie zrezygnuję, choć sprzętu się nie pozbywam i rekreacyjnie co jakiś czas mnie pewnie poniesie z Cezarem na spacer. Ale bez wytrenowanego psa siadać nie będę bo zbyt duże zagrożenie dla zdrowia. Prawdopodobnie tylko pociąga worek jak dawniej.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Rzeczy mniej lub bardziej potrzebne - Cezarowe własności

Dziś postanowiłam pójść na łatwiznę, i po prostu pochwalić się (czy też pokazać) wam co Cezar posiada. Cezar, jak to władca, musi posiadać, inaczej nie czuje się szczęśliwy. A ja mam słabość do jego czekoladowych oczu i z każdą rentą biegam do zoologicznego po prezent. No bo jak inaczej? Przecież by mnie do domu nie wpuścił :)
A że jesteśmy już razem ponad dwa lata, to i nazbierało się tego troszkę sporo. Choć wiem, że rekordzistą nie jest (ale ciiiiśśś.... nie mówcie mu, on musi myśleć że ma najwięcej ;p)
Zaczynamy.

Smycze 

    • zwykła czarna linowa + czarna obroża = ulubiony zestaw mojego ojca
    • niebieska pleciona, przepinana na ok 2,5m = moja ulubiona
    • smycz na rower, taśmowa, ok 1,5m = idealna, pies nie wybiega przed koła
    • smycz rączka = idealna na spacery po centrum miasta 



Obroże 
    • obroża z podbiciem zapobiegającym wycieraniu sierści = badziew, wcale nie zapobiega wycieraniu. Nie używam prawie wcale wolę tą czarną zwykłą

    • kolczatka = używam podczas sezonu cieczek. Inaczej się Cezara nie da odciągnąć od "cieki". Choć z reguły nie ciągnie, to jednak samiec :)
Kagańce 
    • materiałowa opaska = używana podczas wizyt u weta. Sama robiłam.
    • metalowy kaganiec. Żaden tam fizjologiczny, zwykły. Poprostu jest trochę luźniejszy i Cezar swobodnie w nim pije, zieje, a nawet kaszle = używany na codzień sprzęt. W miejscach bardziej publicznych zakładam go psu jak go spuszczam ze smyczy. I w pobliżu lasów.

Pozostałe 
  • Legowisko = własnoręcznie uszyta poducha. Kawałek materiału (akurat miałam futerko) zeszyty w poszewkę i wypchany szmatkami (ręcznikami starymi)




  • miski = jedna metalowa na karmę i jeden pojemnik na wodę (zwykły jakiś taki)


  • szczotki - zgrzebło druciane do łap, grzebień metalowy i jakaś taka szczota pospolita psia. Dobrze się sprawdzają 
szampon - z zoologicznego pierwszy lepszy szampon przeciwpchelny. Nie znam się :) Najczęściej jednak nie kąpie psa w nim, tylko w ludzkim szamponie pokrzywowym (z supermarketu). Dobrze się po nim zachowuje Czarkowa szata :) 

Skończył się temat rzeczy potrzebnych. Teraz czas na rzeczy fajne, czyli to co Cezar lubi najbardziej. Zabawkiii :)

  1. Kaczusia - zdecydowanie ulubiona zabawka bydlęcia. Dba o nią jak o własne szczenię ;p 
  2. Boomerang - idealna zabawka na wieczór. Czaruś lubi się nią szarpać i ganiać z nią po działce. 
  3. Piłki - ach te piłki. Jego słabość. Jedna piszczy, jedna świeci po uderzeniu w podłogę (skubaniec umie ją uruchamiać)
  4. Frisbee - kupione kiedyś nad morzem dla próby. Bydlę je pokochało, o ile nie każe mu się go łapać. Biega za nim i z nim jak z patykiem, ale ma zbyt wiele godności by do niego skakać ;p
  5. Ogon - czy raczej stary brelok do kluczy. Cielak go sobie przywłaszczył i od tamtej pory uwielbia sobie go podrzucać i łapać w powietrzu. Nie ufa mi i nie pozwala go dotknąć (czyżby myślał że znów go sobie przypnę do kluczy w takim stanie??) 
  6. Żyrafa - nasz szarpak. Kiedyś był pluszową żyrafą ale po wybebeszeniu stał się ulubioną zabawką moją i Cezara. Jedyny szarpak który mój pies "szarpie" (wiecie, w stylu "oddawaj, to mojeee" )
  7. Pan Bober - bóbr było by poprawne gramatycznie. Ale to jest bober. Kiedyś miał ogon. Teraz służy jak KONG z tym że zawartością są jego flaki ;p Jaśniepan nudząc się wyciąga je a ja potem wkładam znów i zszywam. Niezła zabawa :) 
  8. No i przyszła kolej na misia :) Bo przecież MIŚ to jest Cezarowy MIŚ i trzeba go kochać, wielbić i ubóstwiać nade wszystkie inne zabawki. Bo wiecie, MIŚ jest prywatny, tylko Czarkowy, dostany z okazji pierwszych urodzin. I od tamtej pory nawet nie został draśnięty, a, broń panie Boże, wyprany :) 


I pamiętajcie przede wszystkim. MIŚ to nie zabawka. MIŚ to PRZYTULANKA. Nim się nie da bawić, jego trzeba kochać.
A tak na polski : miś to pluszak którego Cezar dostał na własność z okazji pierwszych urodzin (czyli 1,5 roku temu). Kupiony w lumpeksie nazwany przeze mnie Murzynem i przytulany własnoręcznie przez 4 lata. Jednak Cezar zawsze miał do niego słabość i w końcu uległam i oddałam go psu na wyłączność. Po ponad roku zaczyna śmierdzieć ale nie zdobędę się na wypranie go. Cezar go kocha. Sypia z nim, je przy nim, a obcych do niego nie dopuszcza. Jeśli Cezar włazi na moje łóżko na drzemkę, to tylko z MISiem :) 
Pozwoliłam psu na taką obsesję na punkcie zabawki. W końcu to MIŚ :)

Obserwatorzy nie działają? kliknij obrazek!